...

...

poniedziałek, 14 sierpnia 2017

Niemożliwość

Przypomniał mi się ten dzień kiedy zaprosiłeś mnie na nasz pierwszy spacer. Chodziliśmy podekscytowani, uśmiechnięci, nie do końca pewni tego co robimy... Ale oboje czuliśmy szczęście, czuliśmy życie w każdym oddechu... Tylko tak jakby godzina była minutą, a pomiędzy nami Twoja córka, trzymająca nas za ręce...
Te pierwsze słowa, które wisiały w powietrzu, ale oboje baliśmy się rozpocząć ten temat... Zburzyłeś mur

"Jesteśmy razem już tyle lat i wiem, że to nie jest to takie jak być powinno... Moja żona  dużo w życiu wycierpiała. Jest.... Nerwową osobą - mówiłeś wycofany - Czasami brakuje mi sił.. kocham ją na swój sposób... Wiem, że nigdy nie potrafiłbym odejść".
Potakiwałam głową, słuchając wiernie. O ja głupia. Nie miałam pojęcia, że W. to burza... nie burza... To śmiercionośny huragan , a ja znalazłam się w samym jego centrum... Nie mając świadomości jego siły... I tego, że zostanę porażona przepadając na wieki wieków, amen...

Byłam tak osamotniona, że nie myślałam nawet o tym byś kiedyś mógł ją zostawić dla mnie... Cieszyłam się z Twojego zainteresowania. Rozmów, żartów...Wtedy jeszcze nic naprawdę głębokiego nas nie łączyło... Nie padły żadne obietnice, nawet wyznania... Słuchałam, bo byłeś tak wyjątkowy... Samotny tak jak ja... Czułam to... Zaprosiłeś mnie choć mogłeś być sam, mogłes być gdzieś indziej, z kimkolwiek innym... Ale Ty wybrałeś mnie.. Pamiętam... Odwlekaliśmy moment pożegnania... Ty rozglądałeś się trochę niespokojny czy niepożądane oczy nie zwrócą się w naszym kierunku...
Później... Gdy wpadłam po uszy, gdy pokochałam tak jak nigdy w życiu dałeś mi wyraźnie odczuć, że tamte słowa.. Na pierwszym niewinnym spacerze były... święte... Bardzo wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że nigdy nie odejdziesz od żony... Pewne rzeczy jest bardzo ciężko przyswoić naprawdę, mimo tego, że wie się jak jest. Choć rozum, odczucia i fakty są jednoznaczne. Serce jest inne. Miłość nie rozumie. Miłość zawsze wierzy, czeka...
Ale to było niemożliwe. My. Byliśmy niemożliwością.

Powtarzali to moi rodzice, mówił to mój były, mówiły koleżanki.... Mówił mi to mój rozum... Jak zrezygnować z największej miłości? Jak otworzyć dłonie i pozwolić jej odlecieć jakby był to zwykły pył?... Jak odpuścić marzenia, obedrzeć się ze złudzeń... Ze świadomości, że nie ma się już nawet na co czekać... Że już nigdy nie poczuję Twojego zapachu. Nigdy nie zamienimy ani jednego słowa... Będę Cię mijać na ulicy jakbyśmy się nigdy nie znali... Będę oglądać Was wsiadających do samochodu jakbyście byli szczęśliwi...

Przychodzi taki czas, że trzeba odpuścić... Bo miłość wymaga zaangażowania równie mocnego po obu stronach... Bo trzeba zawalczyć już o siebie i nie obdzierać się z resztek godności i dumy... szacunku....
Jeśli samych siebie nie szanujemy , nikt inny szanować nas nie będzie... Jeśli sama nie znasz własnej wartości jak ktoś inny może mieć cię za wartościową osobę?...
To by odejść. Odciąć się. Usunąć... To była najtrudniejsza decyzja jaką podjełam w swoi życiu... A nasz związek to największe szczeście i niewyobrażalne cierpienie w jednym.... To wszechświat barw, dźwieków i zapachów..... I czarna otchłań, która powala, wydziera godność, obdziera z miłości do samej siebie... To dwie największe skrajności, z którymi nie chcę więcej walczyć...
Ty i ja.
My.
Byliśmy niemożliwością.
...
Tylko ona jest zdolna do niemożliwego... Miłość. Prawdziwa. Doświadczona. Dojrzała... Nasza miłość... Twoja miłość do mnie, która nie umarła, a tylko wzrosła w siłę... Która nie pozwoliła Ci żyć beze mnie... Która nie chciała więcej życia w pustce... Pustce jaką było zycie beze mnie..

Minęło kilka lat... Niemożliwe stało się możliwe. Dlatego warto walczyć. Dlatego warto posłuchać swojego serca. Warto zaufać samemu sobie... Warto wybaczać...

Dziś wracasz do domu , a za drzwiami jest nasz dom... Ja, Ty i nasza maleńka dziewczynka.. I już nie jesteś jej mężem.
Wygraliśmy.
Wygraliśmy siebie i wspólne życie.. I myślę o tym jak wielkie mam szczęście... Jak wiele zakochanych w żonatych mężczyznach kobiet zostaje porzuconych, ze złamanym sercem.. Niczym psie gówno przyklejone do podeszwy buta... I nie ma happy endu... Nie ma wspólnego domu... Nie ogarniają swojej Istoty Absolutu ramionami.... Pozostaje drzewo... bez gałęzi i liści... Czy wciaż można nazwać je drzewem?...

Czasami myślę jak to się stało... i jak to jest możliwe... Czasami śnię, ze wciąż jesteś tam.. I znów czuję ten ból bycia tą drugą... Tą, która daje z siebie wszystko, choć tamta nie daje nic... a i tak to niczego nie zmienia... To nie ma żadnej siły przebicia... Godzina mija a Ty wracasz do niej.... Boli. Boli w środku. Paskudnie rwie cholerstwo.....

Budzę się. Ze łzami w oczach... ze strachem w głowie.... Tylko te kobiety, które związały się z żonatym mężczyzną i go pokochały wiedzą jak TO boli... tylko one....  I wtedy widzę Ciebie obok mnie... Jak śpisz rozwalony na łóżku.... W naszym domu.... W naszym łóżku.... W pościeli pachnącej nami.... I chrapiesz. Chrapiesz jak szalony.... Ale wtedy mi to nie przeszkadza... Wtulam się z całą siłą chcąc odgonić łzy... Wsłuchując się w rytm najpiękniejszej, poszarpanej kołysanki...

Ty i ja
My
Byliśmy niemożliwością...


Byliśmy... :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz